Wiara

Zimna woń świętych kamieni przemówiła do niego. Wstąpił po wytartych stopniach, pchnął wahadłowe drzwi, wszedł cicho i stanął w głębi. Coś się dzieje: jakieś zgromadzenie. Szkoda, że tak pusto. Dobre, zaciszne miejsce, żeby znaleźć się blisko jakiejś dziewczyny. Kto jest mym bliźnim? Stłoczeni godzinami przy powolnej muzyce. Ta kobieta w czasie pasterki. Siódme niebo. Kobiety z szkarłatnymi pętlami sznurów na szyjach klęczały w ławkach, z pochylonymi głowami. Grupka ich klęczała przy balaskach przed ołtarzem. Ksiądz przesuwał się przed nimi, mamrocząc, trzymając tę rzecz w rękach. Zatrzymywał się przy każdej, wyjmował hostię, strząsał z niej kropelkę albo dwie (czy są w wodzie?) i wkładał ją zręcznie w jej usta. Kapelusz i głowa kobiety zapadły się. Teraz następna: mała staruszka. Ksiądz pochylił się, żeby włożyć jej to w usta, mamrocząc przez cały czas. Łacina. Następna. Zamknij oczy i otwórz usta. Co? Corpus. Ciało. Korpus. Zwłoki. Dobry pomysł ta łacina. Oszołamia je najpierw. Pociecha dla konających. Zdaje się, że nie żują tego, tylko połykają. Znakomity pomysł: zjadanie kawałków zwłok, pewnie dlatego ludożercy łapią się na to. Stał z boku, przyglądając się ich ślepym maskom, przechodzącym jedna po drugiej wzdłuż nawy i odnajdującym swe miejsca. Podszedł do ławki i usiadł z brzegu, piastując swój kapelusz i gazetę. Te garnki, które musimy nosić. Powinniśmy mieć na głowach kapelusze robione na miarę. Widział je wokół siebie, tu i tam, głowy miały nadal opuszczone, otoczone tymi szkarłatnymi pętlami, czekały, aż to się rozpuści w ich żołądkach. Trochę przypomina macę: ten sam rodzaj chleba: przaśny chleb ofiarny. Popatrz na nie. Założyłbym się, że to je uszczęśliwia. Lizak. Tak, są. Nazywają to chlebem anielskim. Jest w tym ukryta wielka idea, czujesz w sobie coś w rodzaju Królestwa Bożego. Pierwsi komunikanci. Lody w waflach po pensie za sztukę. Potem wszyscy są jak na rodzinnym przyjęciu, to samo w teatrze, wszyscy w jednej łodzi. Tak. Jestem pewien. Nie są tak samotni. W naszym bractwie. Potem wychodzą trochę podchmieleni. Wentyl bezpieczeństwa. Rzecz istnieje, jeżeli się naprawdę w nią wierzy. Uzdrowienia w Lourdes, wody zapomnienia i zjawa z Knock, krwawiące figury. Jakiś staruszek śpi obok konfesjonału. Stąd to chrapanie. Ślepa wiara. Bezpieczny w ramionach nadchodzącego królestwa. Koi wszystek ból. Ocknie się w przyszłym roku o tej porze.

James Joyce
Ulisses

Sen

Pewnego dnia czy pewnej nocy – jaka może być różnica między moimi dniami i moimi nocami? – przyśniło mi się, że na podłodze więzienia jest ziarno piasku. Spałem w dalszym ciągu, obojętny; śniłem, że obudziłem się i że są dwa ziarna piasku. Spałem dalej; śniłem, że są trzy ziarna piasku. W ten sposób mnożyły się one, aż zapełniły więzienie i umierałem pod półkulą piasku. Zrozumiałem, że śnię; z wielkim trudem obudziłem się. Zbudzenie na nic się nie przydało; nieprzeliczony piasek dusił mnie. Ktoś powiedział: Nie obudziłeś się na jawie, lecz w poprzednim śnie. Ten sen znajduje się wewnątrz innego snu i tak aż do nieskończoności, która jest liczbą ziaren piasku. Droga, po której będziesz musiał się cofać, jest nieskończona i umrzesz, zanim obudzisz się naprawdę.

Jorge Luis Borges
Alef