Ale jutro jest nowy dzień będzie. Przyszłość była jest dzisiaj. Co dziś jest będzie więc jutro, jak dziś było będzie przeszłością wczoraj.
Cisza
Dawno temu nad brzegiem morza znalazła biały otoczak. Wytarła go z piasku i włożyła do kieszeni w spodniach, a po powrocie do domu schowała do szuflady. Wygładzony przez fale okrągły kamień. Myślała, że przez jego biel można zobaczyć jego wnętrze, ale nie był aż tak przezroczysty (w rzeczywistości był to zwykły biały kamień). Wyciągała go czasem i kładła na dłoni. Przychodziło jej wtedy do głowy, że taka byłaby w dotyku cisza, gdyby ją można było zagęścić i ścieśnić.
Czas
Tylko czas płynął, choć jego bieg nie był jednakowy. Jak rzeka raz płynął wartko, innym razem powoli, a w pewnych miejscach wręcz przystawał. Czas kosmiczny jest zawsze ten sam, lecz dla każdego człowieka oznacza co innego. Płynie niezmiennie dla wszystkich istnień, ale każdy przemieszcza się w nim inaczej.
Przed snem
Pijąc powoli jedną puszkę piwa lub w przypadku sake – jedną szklankę, nauczyłam się uwalniać od samej siebie. Pierwszy łyk piwa czy sake zawsze mi smakował, ale natychmiast czułam ból głowy. Jeśli jednak zmusiłam się żeby wypić więcej ból przechodził. To trochę dziwne. Ręce i nogi stawały się ciężkie, ale czułam lekkość w innych częściach ciała i przejaśniało mi się w głowie. Nie zapominałam zupełnie o swoich problemach, ale one jakby się ode mnie oddalały. Rozluźniałam się, między mną a różnymi sprawami pojawiała się szyba, dzięki której były mi one obojętne. Moje własne myśli wydawały mi się myślami innego człowieka jakby granice mojej samoświadomości stały się zbyt cienkie i przepuszczały pewne rzeczy na zewnątrz. Nie musiałam już spuszczać głowy. A czasami czułam się nawet przyjemnie. Zaczęłam pić alkohol przed snem po skończeniu pracy.
Reinkarnacja
Szli długo, a on nie czuł najmniejszego zmęczenia. Jesienne liście wyściełały aleję coraz grubszą, coraz piękniejszą warstwą; w końcu zatrzymali się i usiedli pod drzewem. To nie jest jeszcze pora na umieranie, pomyślał Paul, kolory wokół nich są zbyt ciepłe, zbyt olśniewające, trzeba poczekać, aż liście zaczną tracić barwę, pokrywać się błotem, aż będzie zimniej, aż wczesnym rankiem zacznie się czuć w powietrzu zalążki długiego zimowego mrozu, ale to wszystko nastąpi dopiero za kilka tygodni, może kilka dni, i wtedy nadejdzie moment pożegnania. Myśli pociągnęły go daleko poza rzeczywistość i mimowolnie zapytał Prudence: – Czy będziesz gotowa, kochanie? Nie okazując najmniejszego zaskoczenia, odwróciła się w jego stronę, kiwnęła głową i uśmiechnęła się; był to tak dziwny uśmiech, że Paulowi zakręciło się w głowie, a ona powiedziała łagodnym tonem: – Nie przejmuj się, najdroższy, nie będziesz musiał długo na mnie czekać. Przez chwilę zastanawiał się, czy ona nie bredzi, po czym nagle zrozumiał. Od dawna nie rozmawiali o reinkarnacji, ale ona chyba nadal w nią wierzyła, teraz nawet bardziej niż kiedykolwiek. Doskonale pamiętał zasadniczą ideę, którą kiedyś mu wyłożyła: po śmierci jego dusza przez jakiś czas będzie się unosić w nieokreślonej przestrzeni, po czym wejdzie w nowe ciało. W jego życiu nie było żadnych szczególnych zasług ani przewinień, nie miał zbyt wiele okazji, by czynić dobro ani by czynić zło; z perspektywy duchowej jego pozycja niewiele się zmieniła, prawdopodobnie pojawi się więc na nowo jako istota ludzka, a płód będzie zapewne rodzaju męskiego. Nieco później to samo nastąpi z Prudence, tyle że ona narodzi się jako kobieta; zazwyczaj prawa karmy uwzględniają podział świata na dwie zasady. A potem się odnajdą, to nowe wcielenie będzie nie tylko nową szansą ich indywidualnego rozwoju duchowego, ale również rozwoju ich miłości. W głębi duszy rozpoznają się i znowu pokochają, choć nie będą pamiętać swojego poprzedniego życia; tylko niewielka część sannjasinów potrafi, według niektórych autorów, przypomnieć sobie swoje poprzednie inkarnacje, ale w to akurat Prudence wątpiła. Jeśli jednak w ich przyszłym wcieleniu los znowu ich ze sobą zetknie, w pewien jesienny dzień, w alejkach lasu państwowego w Compiègne, przeszyje ich ten dziwny dreszcz, który nazywamy déjà vu. I będzie się to powtarzać przez następne wcielenia, może dziesiątki kolejnych wcieleń, zanim zdołają opuścić cykl samsarycznej egzystencji i przejść na drugi brzeg, brzeg iluminacji, wiecznego połączenia z duszą świata, nirwany. Tak długą i trudną drogę lepiej przejść we dwoje. Prudence oparła głowę o jego ramię i pogrążyła się w rozmarzeniu, w każdym razie w niemyśleniu o niczym; wkrótce miała zapaść noc, zaczynało się robić chłodno. Wtuliła się w niego i zapytała, a może powiedziała, nie był pewien, czy to jest pytanie: – Nie byliśmy stworzeni do życia, prawda? Była to smutna myśl i Paul czuł, że Prudence jest bliska płaczu. Może w sumie ludzie mają rację, pomyślał, może nie ma dla nich dwojga miejsca w rzeczywistości, przez którą tylko przeszli w przerażającym niezrozumieniu. Lecz mieli szczęście, wiele szczęścia. Większość ludzi pokonuje tę drogę od początku do końca w samotności. – Nie sądzę, by było w naszej mocy cokolwiek zmienić – powiedział wreszcie. Zawiał lodowaty wiatr, a on mocno ją przytulił. – Nie, najdroższy. – Patrzyła mu prosto w oczy, lekko uśmiechnięta, ale na jej twarzy lśniły łzy. – Potrzebowalibyśmy naprawdę cudownych kłamstw.
Milczenie
Oddanie się boskości, rezygnacja z samego siebie – znamy to przecież z wszystkich religii – zostały opracowane schematy, w jaki sposób należy to robić, z modlitwami, liturgiami i medytacjami, ale mnie to nigdy nie interesowało, wyglądało mi to na prymitywną sugestię, sztuczkę stosowaną przez Kościoły niskie. Oddanie Kierkegaarda miało jednak inny charakter. Owo milczenie, w którym miałeś zapomnieć o sobie, przypominało milczenie lilii i ptaka – to one miały być naszymi mistrzami – lecz również milczenie lasu i milczenie morza. Kierkegaard napisał, że morze, nawet jeśli się burzy i huczy, to milczy, a gdy to czytałem, morze burzyło się i huczało niedaleko mnie. Nawet jeżeli las szumi – pisał – to milczy, a ja słyszałem szum lasu i milczenie zawarte w tym szumie. Czułem to milczenie, na jego tle mój wewnętrzny hałas stawał się taki wyraźny. Gdy przebywałem z innymi ludźmi, nie słyszałem go, bo wówczas hałas panował wszędzie, spowodowany wolą innych, ich planami, ambicjami, poszukiwaniem rozkoszy, lecz gdy byłem tutaj, wśród tego milczenia, słyszałem go. W niezwykły sposób to, co czytałem, pasowało do tego, kim byłem. Czytałem o huku morza wśród huku morza, czytałem o szumie lasu wśród szumu lasu, a gdy przeczytałem, że modlitwa to nie mowa, lecz milczenie, ponieważ jedynie w milczeniu może przyjść Królestwo Boże, Królestwo Boże nadeszło. Królestwem Bożym była chwila. Drzewa, las, morze, lilie, ptaki – one zawsze żyły chwilą. Nie istniała dla nich żadna przyszłość ani żadna przeszłość. Nie istniały też lęk ani strach.
Gwiazda poranna
Ostatni rejs
Zapada cisza, i ja też zdejmuję z ramienia torbę, i kładę ją na sąsiednim krześle, i rozglądam się po innych w Gospodzie, siedzą ze swoimi piwami i papierosami, które są ich kruchą ochroną przed światem, siedzą, przytrzymując się papierosa i szklanki z piwem, a morze w nich jest ogromne, i podczas sztormu, i podczas ciszy morskiej, kiedy tak siedzą i czekają na następny i ostatni rejs, w jaki się wyprawią, ten, który nigdy się nie skończy, ten, z którego nigdy nie wrócą do domu, a strachu nie czują, będzie, co ma być, bo chyba jest w tym jakiś sens, tak, Pan Bóg musi mieć w tym swój cel, myślą, bo On pisze prosto po krzywych liniach, myślą, a przynajmniej myślą, że dobry Bóg gdzieś jest, a linie wykrzywia diabeł, myślą i mocniej ściskają papierosa i szklankę z piwem, w duchu odmawiając bez jednego słowa cichą modlitwę, modlitwę będącą raczej rzutem oka na to morze, które mają w sobie, lecz ta modlitwa rozciąga się tak daleko, jak sięga wzrok patrzący na morze, modlitwa bez słów, bo słowa zostały na brzegu, a myślą pewnie, że również dla takich jak oni istnieje jakiś port, potem czują jakby ukłucie strachu, a wtedy podnoszą szklankę z piwem i smak piwa, ten stary dobry smak, daje im poczucie bezpieczeństwa, myślę i widzę, że Asle podnosi swoją szklankę i wypija łyk.
Drugie imię, Septologia I–II
Ojciec i Syn
Ta kretyńsko redukcjonistyczna wizja amerykańskich socjobiologów, o dziwo, potwierdzała starą amerykańską koncepcję dotyczącą dzieciństwa, o której istnieniu nadal zaświadczała współczesna powieść amerykańska: o ile relacje zawodowe, przyjacielskie i miłosne były tam odmalowane w sposób odrażająco cyniczny, o tyle relacje z dziećmi wyglądały jak jakaś zaczarowana przestrzeń, magiczna wysepka na oceanie egoizmu; dawało się to ostatecznie zrozumieć w przypadku niemowlaków, które w ciągu sekundy przenoszą człowieka z raju, kiedy swoje miękkie ciałko wtulają mu w ramię, do piekła ataków bezprzedmiotowej złości, kiedy zaczynają pokazywać swoją naturę dominujących tyranów. Dziecko ośmioletnie, już wyświęcone na partnera w partii baseballu, ale jeszcze uroczy berbeć, ma pewien wdzięk, lecz, jak doskonale wiemy, sprawy szybko się psują. Miłość rodziców do dzieci jest czymś potwierdzonym, to rodzaj zjawiska naturalnego, zwłaszcza u kobiet, jednak dzieci nigdy nie odpowiadają na tę miłość ani nie są jej godne, miłość dzieci do rodziców jest absolutnie wbrew naturze. Gdyby nieszczęśliwym przypadkiem mieli z Prudence dziecko, pomyślał Paul, nie byłoby cienia szansy, żeby się ponownie odnaleźli. Osiągając wiek nastoletni, każde dziecko wyznacza sobie za cel zniszczenie pary, którą tworzą jego rodzice, zwłaszcza w wymiarze seksualnym; dziecko nie może znieść, że jego rodzice prowadzą jakąkolwiek aktywność seksualną, szczególnie między sobą; logicznie uważa, że skoro już się urodziło, ich aktywność seksualna nie ma żadnej racji bytu, stanowiąc tylko wstrętny nałóg pary starców. Nie tak nauczał Freud, ale Freud w ogóle mało co rozumiał. Zniszczywszy rodziców jako parę, dziecko stara się ich zniszczyć indywidualnie, a samo ogranicza się do czekania na ich śmierć, żeby dostać spadek, co świetnie pokazuje dziewiętnastowieczna realistyczna literatura francuska. Trzeba się tylko cieszyć, jeśli dziecko nie próbuje przyśpieszyć tego zdarzenia jak u Maupassanta, który niczego nie wymyślał, normandzkich chłopów znał lepiej niż ktokolwiek inny. No cóż, z dziećmi zazwyczaj tak bywa.
Unicestwianie
Katolicyzm
Pan Bloom wyciągnął szyję, aby uchwycić słowa. Po angielsku. Rzuca im kość. Trochę pamiętam. Jak dawno byłeś po raz ostatni na mszy? Gloria i niepokalana dziewica. Józef, jej małżonek. Piotr i Paweł. Byłoby bardziej interesujące, gdybym wiedział, co to wszystko znaczy. Na pewno cudownie zorganizowane, idzie jak w zegarku. Spowiedź. Każdy chce. A więc wyznam ci wszystko. Pokuta. Ukarz mnie, proszę. Potężny oręż w ich rękach. Więcej niż doktor albo adwokat. Kobieta koniecznie chce, żeby. I ja szszszszszsz. A czy ty szaszaszaszasza. A dlaczego? Spogląda w dół na swą obrączkę, by znaleźć wymówkę. Rozszeptane ściany mają uszy. Ale mąż zdumiony pozna grzechy żony. Mały żarcik Pana Boga. Potem odchodzi. Powierzchowna pokuta. Najmilszy wstyd. Modli się przy ołtarzu. Zdrowaś Mario i Święta Mario. Kwiaty, kadzidło i topniejące świece. Ukrywa swe rumieńce. Armia Zbawienia to jaskrawe krzykliwe naśladownictwo. Nawrócona prostytutka przemówi do zebrania. Jak odnalazłam Pana. Tęgie głowy muszą mieć ci faceci w Rzymie: dyrygują całym przedstawieniem. A czy nie zgarniają pieniędzy? Także zapisy: dla ks. prob., aby dysponował według uznania. Msze śpiewane za spokój mojej duszy. Klasztory i zakony. Ksiądz na ławie świadków podczas sprawy spadkowej Fermanagha. Nie dał się zakrzyczeć. Miał na wszystko gotową odpowiedź. Wolność i wywyższenie naszej świętej matki Kościoła. Doktorowie Kościoła: zaplanowali szczegółowo całą tę teologię.
Ulisses
Wiara
Zimna woń świętych kamieni przemówiła do niego. Wstąpił po wytartych stopniach, pchnął wahadłowe drzwi, wszedł cicho i stanął w głębi. Coś się dzieje: jakieś zgromadzenie. Szkoda, że tak pusto. Dobre, zaciszne miejsce, żeby znaleźć się blisko jakiejś dziewczyny. Kto jest mym bliźnim? Stłoczeni godzinami przy powolnej muzyce. Ta kobieta w czasie pasterki. Siódme niebo. Kobiety z szkarłatnymi pętlami sznurów na szyjach klęczały w ławkach, z pochylonymi głowami. Grupka ich klęczała przy balaskach przed ołtarzem. Ksiądz przesuwał się przed nimi, mamrocząc, trzymając tę rzecz w rękach. Zatrzymywał się przy każdej, wyjmował hostię, strząsał z niej kropelkę albo dwie (czy są w wodzie?) i wkładał ją zręcznie w jej usta. Kapelusz i głowa kobiety zapadły się. Teraz następna: mała staruszka. Ksiądz pochylił się, żeby włożyć jej to w usta, mamrocząc przez cały czas. Łacina. Następna. Zamknij oczy i otwórz usta. Co? Corpus. Ciało. Korpus. Zwłoki. Dobry pomysł ta łacina. Oszołamia je najpierw. Pociecha dla konających. Zdaje się, że nie żują tego, tylko połykają. Znakomity pomysł: zjadanie kawałków zwłok, pewnie dlatego ludożercy łapią się na to. Stał z boku, przyglądając się ich ślepym maskom, przechodzącym jedna po drugiej wzdłuż nawy i odnajdującym swe miejsca. Podszedł do ławki i usiadł z brzegu, piastując swój kapelusz i gazetę. Te garnki, które musimy nosić. Powinniśmy mieć na głowach kapelusze robione na miarę. Widział je wokół siebie, tu i tam, głowy miały nadal opuszczone, otoczone tymi szkarłatnymi pętlami, czekały, aż to się rozpuści w ich żołądkach. Trochę przypomina macę: ten sam rodzaj chleba: przaśny chleb ofiarny. Popatrz na nie. Założyłbym się, że to je uszczęśliwia. Lizak. Tak, są. Nazywają to chlebem anielskim. Jest w tym ukryta wielka idea, czujesz w sobie coś w rodzaju Królestwa Bożego. Pierwsi komunikanci. Lody w waflach po pensie za sztukę. Potem wszyscy są jak na rodzinnym przyjęciu, to samo w teatrze, wszyscy w jednej łodzi. Tak. Jestem pewien. Nie są tak samotni. W naszym bractwie. Potem wychodzą trochę podchmieleni. Wentyl bezpieczeństwa. Rzecz istnieje, jeżeli się naprawdę w nią wierzy. Uzdrowienia w Lourdes, wody zapomnienia i zjawa z Knock, krwawiące figury. Jakiś staruszek śpi obok konfesjonału. Stąd to chrapanie. Ślepa wiara. Bezpieczny w ramionach nadchodzącego królestwa. Koi wszystek ból. Ocknie się w przyszłym roku o tej porze.
Ulisses
Sen
Pewnego dnia czy pewnej nocy – jaka może być różnica między moimi dniami i moimi nocami? – przyśniło mi się, że na podłodze więzienia jest ziarno piasku. Spałem w dalszym ciągu, obojętny; śniłem, że obudziłem się i że są dwa ziarna piasku. Spałem dalej; śniłem, że są trzy ziarna piasku. W ten sposób mnożyły się one, aż zapełniły więzienie i umierałem pod półkulą piasku. Zrozumiałem, że śnię; z wielkim trudem obudziłem się. Zbudzenie na nic się nie przydało; nieprzeliczony piasek dusił mnie. Ktoś powiedział: Nie obudziłeś się na jawie, lecz w poprzednim śnie. Ten sen znajduje się wewnątrz innego snu i tak aż do nieskończoności, która jest liczbą ziaren piasku. Droga, po której będziesz musiał się cofać, jest nieskończona i umrzesz, zanim obudzisz się naprawdę.
Alef
W samolocie
Podróżować w dzisiejszych czasach samolotem, niezależnie od tego, jaką linią lotniczą, niezależnie od celu podróży, oznacza, że człowiek przez cały czas trwania lotu jest traktowany jak kawał gówna. Skuleni w śmiesznie małej przestrzeni, z której trudno się wydostać, nie przeszkadzając sąsiadom siedzącym w tym samym rzędzie foteli, od razu słyszymy serię zakazów wydawanych przez stewardesy z przyklejonymi do ust fałszywymi uśmiechami. Gdy tylko wchodzimy na pokład samolotu, natychmiast zabierają nam wszystkie rzeczy i zamykają w schowku na bagaże – do którego, aż do lądowania, nie można mieć pod żadnym pozorem dostępu. Przez cały lot wymyślają najrozmaitsze szykany, uniemożliwiając wszelki ruch i w ogóle jakąkolwiek aktywność, poza tymi, które przewiduje ściśle określony, dość ubogi repertuar: degustacja napojów gazowanych, amerykańskie filmy na wideo, zakupy produktów po cenach wolnocłowych. Ciągłe poczucie niebezpieczeństwa, podsycane obrazami katastrof lotniczych, jakimi żywi się nasza wyobraźnia, narzucony bezruch w ograniczonej przestrzeni wywołują stres tak gwałtowny, że podczas dłuższych rejsów zdarzają się zgony na atak serca. Obsługa samolotu stara się za wszelką cenę zwiększyć ów stres, zabraniając zwalczać go tradycyjnymi metodami. Pozbawieni papierosów i lektury pasażerowie coraz częściej pozbawiani są również alkoholu. Chwała Bogu, te cholerne stewardesy nie przeprowadzają jeszcze rewizji osobistej. Jako doświadczony pasażer, uzbroiłem się w niewielki neseserek, gdzie miałem wszystko, co pozwala człowiekowi przeżyć: kilka dwudziestojednogramowych plasterków z nikotyną Nicopatch, środki nasenne, buteleczkę southern comfort. Zapadłem w niezdrowy sen w momencie, gdy przelatywaliśmy nad byłą NRD.
Platforma
No Future
Jest za późno
Wojna
Relacja
Choroba
Małe dzieci
Mam dość
Wszędzie ciasno jest,
Nie można oddychać swobodnie,
Nie można umrzeć godnie.
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Mam tak dość.
To czasy zbrodniarzy,
Głupców i handlarzy,
Coraz więcej pustych twarzy,
Coraz ciaśniej jest na plaży.
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Mam tak dość.
Ciągle krzyczysz na mnie,
Wszędzie ciasno jest,
Nie można oddychać swobodnie,
Nie można umrzeć godnie.
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Jestem już zmęczony,
Mam tak dość.
Kryzys
tekst: Maciej Góralski
Dangervisit
Herb
Groza
Europa
Ekstremistka
Mamo, cześć. Ekstremistką zostałam.
żywy łańcuch sobą spawałam.
Mamo, wiesz, ekstremistką zostałam.
Śpiewam, że „jeszcze nie zginęła”.
Wierzę też: „bohaterom chwała”.
Wśród lewaków i narodowców
tyle nocy mi, mamo, minęło.
więc do domu czy zdołam wrócić?
System umie z szczególną wprawą
Teraz nie mam nic do stracenia.
Mamo, wiesz, ekstremistką zostałam.
Olha Perechrest
***
(przełożyła Hałyna Dubyk)
Łódki
rzeka zamarzła i łódki odpływają
nakarm mnie, nakarm mnie, nakarm
ponad żywymi płynie się wąsko
niebiosa na ikonach się złuszczyły
i kruszą się w zaśnieżoną trawę
Jana Ustymko
rzeka majdan
(przełożył Eugeniusz Sobol)