W sadzie, przy domu, w którym mieszkała,
rosły morele, wznosiła się odurzająca melisa,
i, gdy dojrzała, z hukiem spadała na ziemię pigwa,
czepiając się podłużnych błyszczących liści,
przez które przezierało niebo, pulchne jak ciasto:
za chwilę spadnie deszcz, łap go przez sito!
Ale spadł grad. Miała dzieciństwo,
a teraz jedynie brak schronienia przed światem,
który rozleciał się jak cegła pamięci obok
siana nieskoszonych snów o minionej zimie.
Ma na sobie sarafan w paski, miedziane włosy
zaplecione w warkocz, niebieskie trampki
na bosych stopach. Matka jest z nią, ojciec, brat,
miała też jechać babcia, ale jej zabrakło siły.
Próbowali coś ze sobą zabrać,
zdążyli ikonę z Chrystusem Frasobliwym.
Ona marzy tylko o końcu wojny,
żeby zagoiły się wrzody-kratery jej miasta rodzinnego.
I boi się kropel deszczu, uderzeń pigwy
cały czas jej się zdaje, że to granaty.
Iryna Sażyńska
Pigwa
(przełożyła Julia Celer)