Zapada cisza, i ja też zdejmuję z ramienia torbę, i kładę ją na sąsiednim krześle, i rozglądam się po innych w Gospodzie, siedzą ze swoimi piwami i papierosami, które są ich kruchą ochroną przed światem, siedzą, przytrzymując się papierosa i szklanki z piwem, a morze w nich jest ogromne, i podczas sztormu, i podczas ciszy morskiej, kiedy tak siedzą i czekają na następny i ostatni rejs, w jaki się wyprawią, ten, który nigdy się nie skończy, ten, z którego nigdy nie wrócą do domu, a strachu nie czują, będzie, co ma być, bo chyba jest w tym jakiś sens, tak, Pan Bóg musi mieć w tym swój cel, myślą, bo On pisze prosto po krzywych liniach, myślą, a przynajmniej myślą, że dobry Bóg gdzieś jest, a linie wykrzywia diabeł, myślą i mocniej ściskają papierosa i szklankę z piwem, w duchu odmawiając bez jednego słowa cichą modlitwę, modlitwę będącą raczej rzutem oka na to morze, które mają w sobie, lecz ta modlitwa rozciąga się tak daleko, jak sięga wzrok patrzący na morze, modlitwa bez słów, bo słowa zostały na brzegu, a myślą pewnie, że również dla takich jak oni istnieje jakiś port, potem czują jakby ukłucie strachu, a wtedy podnoszą szklankę z piwem i smak piwa, ten stary dobry smak, daje im poczucie bezpieczeństwa, myślę i widzę, że Asle podnosi swoją szklankę i wypija łyk.
Drugie imię, Septologia I–II